piątek, 30 października 2015

Zabawy pod kaloryferem

Dzień bez zabawy drewnianymi torami jest dniem straconym. Już nawet nie sprzątamy ich wieczorem.





 Na lawecie są przewożone ścięte choinki z lasu. To pomysł Starszego Brata, inspirowany ilustracją z ukochanej "Zimy na ulicy Czereśniowej".


środa, 28 października 2015

12 miesięcy - ulubione zabawy

Najbardziej ulubioną czynnością jest oczywiście chodzenie. To nie ulega wątpliwości. Chodzenie za dwie ręce z mamą. Ciągle. W kółko. Do znudzenia (mojego). Pocieszam się, że jeszcze kilka tygodni i mój kręgosłup będzie mógł trochę odpocząć, a przynajmniej się wyprostować ;-)

A w chwili, gdy zdaży jej się usiąść, cudnie się bawi następującymi przedmiotami:

 




Wkładanie do słoika i wyciąganie tych szklanych kamyczków zajmuje ją na długo. Po każdym wyjętym kamyczku słoik zawsze "zakręca".
A kasztany? No cóż, w zasadzie są ciągle w jej rękach. Kasztany lub szklane kamyczki. Nie wiem, czy podpatrzyła to u brata, który nierozstaje się z samochodzikami. Czy pomaga jej to utrzymać równowagę. Nie wiem. Ale bawi się nimi uroczo. Na ostatnim zdjęciu kasztany włożone są do pojemnika na jajka, który był w nowej lodówce i z którego nigdy nie korzystam.

Sorter firmy Goki. Do niedawna Młodsza Siostra jedynie wyciągała krążki, od kilku dni z dumą oglądam, jak precyzyjnie je wkłada na drążki.

O tych puzzlo-klockach pisałam tu. Córa rozkłada i składa, rozkłada i składa. Trochę jak popadnie, ale - jak ma do wyboru - to łaczy niebieskie z niebieskimi, a zielone z zielonymi.

I znowu wkładanie. Słoik z nakrętką z dziurkami kupiłam kiedyś w secondhandzie. Patyczki w sklepie papierniczym i zestaw gotowy na długie jesienne wieczory ;-)

No i zwierzaki. Najczęściej bawimy się nimi przy posiłkach. Tola świetnie naśladuje krowę.

Czym jeszcze się bawi? Moim sztyftem ochronnym do ust firmy Tisane. Zdejmuje nasadkę i wkłada. Jakieś 50 razy podczas jednego posiedzenia. Ostatnio nawet bez patrzenia. Próbowałam to kilka razy nagrać, ale gdy T. widzi aparat, natychmiast się do niego śmieje i przestaje się bawić.

Poza tym, Tosia ma swoje ulubione książeczki, o których innym razem i dwie grające zabawki, do ktorych tańczy :)

wtorek, 20 października 2015

Leśny tort urodzinowy

Z jednej strony ten rok minął bardzo szybko, z drugiej wydaje się, że 11 października 2014 roku był wieki temu. Ten dzień (i noc) pamiętam bardzo wyraźnie, lubię do niego wracać myślami. I do wszystkich ważnych chwil, które się od tego dnia wydarzyły!

Uwielbiam obserwować Jej jasno zarysowaną osobowość. Każdego dnia uczę się rozszyfrowywać  jej temperament.Jestem wdzięczna Bogu za to zadanie, że mogę być Jej matką.

Starszy Brat, który obchodzi urodziny tydzień po niej, musiał mieć tort miejski, z samochodami. Zrobiłam więc znak drogowy z wielką ulicą w kształcie trójki, po której jechały trzy świeczki - samochody.





Dla kontrastu upiekłam więc córce tort leśny, soczyście zielony, bazując na przepisie na ciasto "Leśny mech".

Oto przepis:

                       Ciasto:
                      - szpinak rozdrobniony, opak. 400 g - rozmrożony i dobrze odciśnięty
                      - niecała szklanka mąki pszenej
                      - 1/4 szkl. maki orkiszowej
                      - 1/4 szkl. kaszy manny
                      - 1/4 szkl. mąki krupczatki
                      - szklanka cukru brązowego
                      - 2 jajka w temperaturze pokojowej
                      - szklanka oleju w temeraturze pokojowej
                      - 2 łyżeczki proszku do pieczenia
                      - miąższ z połowy laski wanilii


                      Krem do przełożenia i dekoracji:
                      - 2 białe czekolady
                      - 2 opakowania Mascarpone (mniejsze)

Nastawiam piekarnik na 180 stopni C (góra-dół). Jajka ucieram z cukrem mikserem. Stopniowo, cały czas mieszając, wlewam olej.
W drugiej misce mieszam przesiane mąki, kaszę, proszek do pieczenia i wanilię. Dodaję suche składniki do masy jajecznej, używając miksera na najniższych obrotach.
Dodaję szpinak i mieszam łyżką, do połączenia składników.
Przelewam ciasto do blachy wysmarowanej tłuszczem i posypanej kaszą manną.
Wstawiam blachę do piekarnika na ok. 45 minut. Po tym czasie, sprawdzam wykałaczką, czy ciasto jest gotowe. Jeśli patyczek jest suchy, wyjmuję je i studzę na kratce.
Ostudzone ciasto przekrajam na pół i wykrawam trochę ciasta z każdej połowy. Rozkruszam je palcami do niedużej miski.

Rozpuszczam czekoladę w kąpieli wodnej i gdy wystygnie, mieszam z mascarpone. Połowę kremu wykładam na dolną część, przykrywam drugim kawałkiem ciasta i rozsmarowuję po całości. Dekoruję pokruszonym ciastem i owocami leśnymi. Dodatkowe ozdoby można zrobić z gotowej do kupienia masy cukrowej lub marcepanowej.
Smacznego!





czwartek, 15 października 2015

Jesień i Montessori

Październik to dla nas miesiąc urodzin (3/4 rodziny świętuje w tym czasie!) i w tym roku miesiąc przeziębień. Dużo więcej czasu spędzamy w domu, a ja kombinuję, kombinuję, jak by im tu zająć czas. Na szczęście pokornie chodzą wcześniej spać niż to było latem, mam więc nareszcie chwilę, by spokojnie coś im przygotować.
Starszemu Bratu wydrukowałam karty trójstopniowe Montessori z liśćmi (KLIK). Każdy, kto czytał cokolwiek na temat MM zetknął się na pewno z tym pojęciem. Za ich pomocą dziecko w krótkim czasie przyswaja wiedzę. Jak korzystam z takich kart?
1) Pokazuję dziecku kartę z podpisem i mówię, to, co jest na niej napisane.
2) Pytam: "Gdzie jest...?"
3) Pokazuję kartę i pytam: "Co to jest?"





Młody bawił się też w znajdowanie par.

Z liści zamierzamy korzystać na wiele sposobów, nie tylko edukacyjnie. Mam w głowie dużo pomysłów, w tym na specjalne wykorzystanie ich w listopadzie.

Jesiennie, sensorycznie

I my też ze spaceru przynieśliśmy całą torbę znalezisk. Zabłoconych. Z takimi rarytasami jak rajskie jabłuszka. Gdy suszyły się po kąpieli na ręczniku papierowym, na dno dużej tacy położyłam zielony papier i ziarenka kukurydzy. Grunt gotowy. Włożyłam wszystko do tacy i dałam dzieciom do swobodnej zabawy, dotykania, rozgniatania , szeleszczenia. Pewnie dzięki temu, że każde bawiło się nim osobno (najpierw córa, gdy Starszy Brat był w przedszkolu, później on, gdy Młodsza Siostra spała) zawartość tacy jest, o dziwo, ciągle na swoim miejscu!

Starszemu wymyśliłam zabawę na spostrzegawczość. Włożyłam do tacy 5 leśnych przedmiotów, które musiał jak najszybciej odszukać. A Ty? Widzisz je?

taca przed

taca po, z pięcioma dodatkowymi elementami

Podpowiedź - w lewym górnym rogu jest pień drzewa z grzybami i takie oto 4 zwierzątka (zrobiłam zdjęcia plastikowym figurkom i wydrukowałam):





poniedziałek, 5 października 2015

Drugie życie pewnej książki

Na warszawskiej Woli mam kilka ulubionych second handów, do których zaglądam w miarę regularnie. Jestem gorącą zwolenniczką zakupów w takich miejscach z powodów ideologicznych i - co oczywiste - finansowych. Kupowanie rzeczy z odzysku, wielorazowość to bliskie mi zasady, które ograniczają produkcję, zużycie surowców potrzebnych do wytworzenia ubrań i akcesoriów, a co za tym idzie ilość odpadów. Ot, taki mały gest sprzeciwu wobec nadmiernej komsumpcji.

Do kupowania w takich miejscach ubrań dla dzieci przekonał mnie też aspekt zdrowotny, ekologiczny. Nowe ubranka dopiero po wielu praniach pozbawione są szkodliwych substancji stosowanych podczas uprawy bawełny i szycia ubranka (nawozy, środki ochrony roślin, konserwanty, barwniki). Ciuszki, kupione w lumpeksie są więc zdrowsze dla cienkiej skóry dziecka, bo kilkukrotnie wyprane.
I - co przyzna każdy, kto tam kupuje - można bez większego problemu znaleźć ubranka lepsze gatunkowo i po prostu ładniejsze niż w sklepach. Denerwuje mnie w sieciówkach, że trudno kupić w nich bluzkę czy czapkę, która nie będzie reklamą jakiegoś animowanego filmu czy gry komputerowej. 

Moje ulubione second handy to takie, w których można znaleźć nie tylko ubrania. Trochę przypominające charity shops, z książkami, płytami, zabawkami i różnymi durnostojkami.
Znajduję w nich wspaniałe rzeczy dla moich dzieci.

Oto kilka z nich:


Od czasu do czasu z takich zakupów wracam z książeczkami dla dzieci. To, co robię, zanim dam je dzieciom do oglądania, to czyszczę każdą stronę wilgotnymi chusteczkami do pupy (bo mają też właściwości odkażające) i osuszam ręcznikiem papierowym.
Książeczki te są najczęściej napisane po angielsku, co traktuję jako zaletę, choć na tym etapie, na jakim jesteśmy, czytam dzieciom tylko po polsku.
Dziś chcę jednak napisać o książeczce duńskiej (a przynajmniej tak mi się wydaje). Postanowiłam dać jej jednak polskie napisy, gdyż Starszy Brat coraz częściej pyta o to, co jest napisane. A ponieważ zna większość literek, nie chcę wprowadzać mu zamieszania w głowie.

Znalazłam w internecie wierszyk o gąsienicy, który po części wykorzystałam w mojej translatorskiej działalności ;-)
Oto efekt:



przed


po



przed
  

po


przed
po








 

(c)2009 Mamo, ZRÓB TO SAMo. Based in Wordpress by wpthemesfree Created by Templates for Blogger