Do kupowania w takich miejscach ubrań dla dzieci przekonał mnie też aspekt zdrowotny, ekologiczny. Nowe ubranka dopiero po wielu praniach pozbawione są szkodliwych substancji stosowanych podczas uprawy bawełny i szycia ubranka (nawozy, środki ochrony roślin, konserwanty, barwniki). Ciuszki, kupione w lumpeksie są więc zdrowsze dla cienkiej skóry dziecka, bo kilkukrotnie wyprane.
I - co przyzna każdy, kto tam kupuje - można bez większego problemu znaleźć ubranka lepsze gatunkowo i po prostu ładniejsze niż w sklepach. Denerwuje mnie w sieciówkach, że trudno kupić w nich bluzkę czy czapkę, która nie będzie reklamą jakiegoś animowanego filmu czy gry komputerowej.
Moje ulubione second handy to takie, w których można znaleźć nie tylko ubrania. Trochę przypominające charity shops, z książkami, płytami, zabawkami i różnymi durnostojkami.
Znajduję w nich wspaniałe rzeczy dla moich dzieci.
Oto kilka z nich:
Od czasu do czasu z takich zakupów wracam z książeczkami dla dzieci. To, co robię, zanim dam je dzieciom do oglądania, to czyszczę każdą stronę wilgotnymi chusteczkami do pupy (bo mają też właściwości odkażające) i osuszam ręcznikiem papierowym.
Książeczki te są najczęściej napisane po angielsku, co traktuję jako zaletę, choć na tym etapie, na jakim jesteśmy, czytam dzieciom tylko po polsku.
Dziś chcę jednak napisać o książeczce duńskiej (a przynajmniej tak mi się wydaje). Postanowiłam dać jej jednak polskie napisy, gdyż Starszy Brat coraz częściej pyta o to, co jest napisane. A ponieważ zna większość literek, nie chcę wprowadzać mu zamieszania w głowie.
Znalazłam w internecie wierszyk o gąsienicy, który po części wykorzystałam w mojej translatorskiej działalności ;-)
Oto efekt:
przed |
po |
przed |
po |
przed |
po |
0 komentarze:
Prześlij komentarz