No i zaczynamy! Wakacje to dla mnie czas, aby zacząć z dziećmi naukę czytania (zwłaszcza ze starszym synem, rzecz jasna). Niespiesznie, w zwolnionym tempie, a jednocześnie w miarę systematycznie. To lubię we wczesnej edukacji - można dać dzieciom tyle czasu, ile potrzebują, na opanowanie jakiegoś materiału, wszystko dobywa się w formie zabawy i zajmuje kilka minut w ciągu dnia, nie każdego dnia!
Zaczynamy działać metodą krakowską, opracowaną przez prof. Jagodę Cieszyńską, czyli metodą sylabową. Dzieci uczą się czytać sylaby, a nigdy pojedyncze spółgłoski, bo
nikt nie słyszy spółgłosek w izolacji czyli oddzielnie wymawianych
(przykładowo wymawiając spółgłoskę “t”, posługujemy się sylabą “ty” lub
“te”). Syn zna, co prawda, wszystkie litery, zobaczymy, czy ta wiedza nie będzie mu przeszkadzać. W związku z tym, że samogłoski ma bardzo dobrze opanowane, przeszłam od razu do sylab otwartych, zaczynających się od spółgłoski "p".
Wydrukowałam wszystkie potrzebne sylaby (zarówno duże, jak i małe litery) w dwóch egzemplarzach. Przydadzą się do dopasowywania dużych do małych. Użyłam ich też jako kart do gry planszowej, o której za chwilę.
Mój plan jest taki, że - oprócz książek z serii "Kocham czytać" - przygotowuję jedną zabawę na dzień, pomagającą utrwalić poznawane zabawy. Wykorzystuję materiały, które znajduję w domu (w domu Babci :)), żeby i mnie ich przygotowanie zajęło jak najmniej czasu. I żeby było jak najtaniej.
Do klocków dokleiłam karteczki z sylabami. Zadanie polega na dopasowaniu sylab - za każdym razem głośno je wymawiamy.
Z pianki dekoracyjnej wycięłam chmurki i napisałam na niej sylaby. Z żółtych nakrętek po mleku zrobiłam słoneczka :)
W kupionej kiedyś gazecie dla dzieci znalazłam grę planszową. Graliśmy w nią, używając wspomnianych sylab jako kart. Gdy stanęliśmy (lub minęliśmy) kolorowe pole, odczytywaliśmy sylabę.
Ciąg dalszy nastąpi :-)
0 komentarze:
Prześlij komentarz